Z cyfrówką to jest tak, że jak się nią zacznie robić zdjęcia, to zapomina się, że poza tym istnieje jeszcze coś. Chodzi mi o inne aparaty, a co za tym idzie inne możliwości i zupełnie inną obróbka oraz odbiór zdjęcia.
A potem przychodzi nagłe OLŚNIENIE!
Gdzieś przewracając różnego rodzaju sprzęty, zaglądając do dawno nie odwiedzanych zakamarków trafia się ON – stary, poczciwy KIEV, trochę przykurzony, trochę archaiczny z tym swoim „niedzisiejszym” wyglądem aparatu średnioformatowego. I już się ciepło na duchu robi, i już się w głowie lęgną pomysły, żeby jak najszybciej go wykorzystać i na chwilę wrócić do czasów, gdzie o „matrycy”, „pixelach”, „kartach pamięci” i innych czortach nie było mowy. Spokojne czasy, bez pośpiechu, gdzie każda klatka, każde ujęcie było przemyślane, dopracowane i starannie zaplanowane. Gdzie czasem nachodzące na siebie klatki filmu (często pojawiający się problem w aparatach KIEVa) albo doprowadzały do złości, albo mimo swej „ułomności” tworzyły jakże niedoskonały lecz klimatyczny efekt.
Tęsknię do czasów, kiedy na efekt końcowy w postaci odbitki, lub choćby stykówki na „szybko” pod powiększalnikiem zmontowanej trzeba było poczekać…
fot. Anna Tokarska-Kowalska
Zdjęcie które Wam prezentuje jest właśnie zrobione moim starym, dobrym KIEV'em 60, 2.8/80, a dla potrzeb internetowych zrobiłam reprodukcję cyfrową fotografii.
A.T-K